piątek, 8 lipca 2011

Wycieczka do Madrytu z host dzieckiem; uratowana z opresji; kompletne zakrecenie i "cudowna" nowina..

Jak wam cos powiem to nie uwierzycie, sama nie wiem co o tym myslec: zloscic sie czy smiac, acz obecnie przychodzi mi i jedno i drugie. Ale moze tak: ogolnie i po kolei. O wczorajszym dniu chcialam wam troche opowiedziec, ale na wiesc tego co zaraz uslyszycie, stwierdzam, ze skroce fakty do minimum. A wiec.. 

Jestem troche zmeczona, a nawet powiedzialabym bardzo. Wczoraj, przypuszczalnie na skutek zbyt malej ilosci snu i zbyt duzej dawki slonca, podzialo sie cos niedobrego z moim organizmem i odwalal jakies dziwne rzeczy. Bylam na sporym haju, do tego stopnia, ze zasnelam na tarasie, kiedy w domu zrobila sie cisza, mialam wrazenie, ze umieram na goraczke i jak tylko sie przeczolgalam z tarasu do pokoju - poszlam spac. Wstalam o 22 i szukalam dziecka bo myslalam, ze zaginelo (w istocie, nigdzie jej nie moglam znalezc, zniknela), a okazalo sie, ze jest w pokoju z Lidia.. Wiec sami widzicie, slonce mi w koncu zaszkodzilo. 

Rankiem jednak (kiedy to pracowac trza), zabralam Marte do Madrytu (aby zrobic cos innego, ciekawego), bo bardzo chciala przejechac sie autobusem. Z tego co wiem, dziecie to nigdy nie bylo w Madrycie, jedynie gdzies po cos, ale nie na tej zasadzie co ja ja zabralam. Mimo obaw hostow byla bardzo grzeczna, nie zgubila sie w pierwszym tlumie i sie sluchala. Pospacerowalysmy troche, kupilysmy kilka drobiazgow, porobilysmy zdjecia, pobawilysmy sie w parku, pojezdzilysmy metrem i wrocilysmy do domu. A to nasze zdjecia:

Moja mala zlosnica na dachu budynku metra:


Together:

W razie czego, ona sama sie tak scisnela, haha.
Slodka jest, prawda? To trzeba jej przyznac, ale jednoczesnie jest kochana zlosnica i mistrzynia w rzadzeniu innymi. Ale jakos sobie dajemy rade razem. Czasem ciezko, ale ostatnio jest coraz lepiej. :)

Tyle jesli chodzi o wczoraj.

Dzisiaj natomiast.. Marta troche pozniej wstala, wiec zajelam sie rano Jaime, coby Lidia mogla poprasowac. I nie mam pojecia czemu, ale przy mnie to jest zupelnie inne, spokojne, grzeczne dziecko. Lidia go bardzo rozpiescila i na duzo sobie przy niej pozwala, pewnie dlatego. Z Marta spedzilysmy nawet tworczy dzien, stwarzajac swoja gre planszowa, grajac w nia i malujac motyle na duzych kartkach papieru. Do Madrytu pojechalam niestety dopiero po 20, bo kilka rzeczy musialam zrobic w domu, a konczac prace o 18 na prawde czasu brak. W Moncloa na milym spacerku spotkalam sie z Patrycja (Perejil), ktora na kilka dni jest w Madrycie. ;) To zdjecie, ktore Patrycja zrobila mi siedzacej przy fontannie. Jest dziwne, ale ciekawe. :)


No i hit wieczora: Ania nie bylaby Ania, gdyby nie miala jakis nocnych przygod.. A wiec idzie sobie Ania ulica Princesa, spokojnie, rozgladajac sie wokol siebie, czasem gdzies po drodze wpadajac. Wraca sobie do Moncloa piechota, przeciez ma tyyyle autobusow w nocy i jeszcze duzo czasu! Zachodzi do Arguelles (ostatnie metro przed Moncloa) i mysli sobie: "Moze zerkne na swoje cudowne karteczki z rozkladem jazdy, coby wiedziec na jaki autobus pojsc". Otwiera, patrzy, widzi: 23:50. "Cudownie, w sam raz zdaze dojsc". Idzie sobie dalej, znow mysli, zatrzymuje sie i sobie uswiadamia: "O kurwa! Ale dzisiaj nie jest weekend!". Tak Ania zostala bez autobusu powrotnego do domu. Ostatni odjechal o 23:30, a nastepny byl o 7 rano..

Kiedy doszlam do Moncloa, jeszcze z nadzieja glupca i wzrokiem szalenca zapytalam jakis ludzi czy nie jedzie dzisiaj zaden autobus do Villafranca. Na tablicy pisalo, ze jedzie, ale rano. O kurwa! Co zrobic?! Nic juz nie jedzie! Zaden autobus, nic, zero! Cala sie trzese i pisze pelnego blagania o litosc smsa do Oscara. Sms poszedl, ale nie ma odpowiedzi. Dzwonie wiec, proszac, aby odebral smsa, mowi, ze oddzwoni. W tym czasie pisze pelnego ekspresji smsa do Pauliny mowiac co sie stalo. Host dzwoni, mowi, ze juz po mnie jedzie, abym sie nie martwila. Ok, uf. Pisze dlugiego smsa do Pauliny. Ide do ubikacji. Wychodze i przez przypadek otwieram drzwi dla personelu (prowadzace nie wiem gdzie), przez ktore chce wyjsc. Panowie sie na mnie patrza zaciekawieni co wyprawiam. "Ups, sorry".

Oscar przyjechal po mnie chyba 20 minut po telefonie. Mowi, ze mial przeczucie, ze to sie w koncu stanie, a dzis nawet chcial mi wyslac smsa, abym pamietala, ze ostatni autobus jest o 23:30. No trudno, stalo sie, zdruzgotana swoim roztrzepaniem (dzisiaj szczegolnie wzmozonym, gdyz jeszcze nie doszlam do siebie calkiem, nadal czuje sie dziwnie), rozbawiona sytuacja i zawstydzona dobrocia i wyrozumialoscia swoich hostow, siedze sobie obok i staram sie ukryc wylatujace ze mnie emocje. Nagle Oscar oznajmia, ze dostal ode mnie jeszcze smsa, po naszej rozmowie, ale po polsku. W glowie kolejne "o kurwa!". Jak mozna byc takim idiota?! Otrzymal smsa wyslanego do Pauliny. Ja nie moge. Sluchajcie.. to bylo jakies kompletne zakrecenie!

Zeby tego bylo malo.. podjezdzajac pod nasz dom, Oscar mowi, ze ma dla mnie zle wiesci. Pyta czy chce wiedziec. Odpowiadam, ze nie, ale skoro uratowal mi zycie, to chyba moge posluchac. Mowi, ze w La Manga nie bedzie internetu. Haha. Sluchajcie, nie wiem jak wy, ale ja wlasnie zaczelam sobie zdawac sprawe co to znaczy. Wtedy przez chyba kolejne 10 minut zartowalismy sobie z tego, a pozniej zaczelismy rozmawiac powaznie, ale fakty wygladaja tak, ze:
W sobote jade z moja host family do La Manga del Mar Menor, miejsca, w ktorym beda mnie otaczac z dwoch stron plaze: Morza Srodziemnego i Mar Menor. Bedziemy tam dwa tygodnie. Dwa. Tygodnie. Nie dni. A ja nie bede tam miala przez ten caly czas internetu! Dwa tygodnie! Rozumiecie to?! Dowiedzialam sie tez, ze wlasciwie to chcial mi to powiedziec w drodze do La Manga, ale pomyslal, ze lepiej bedzie jak zrobi to wczesniej. Doprawdy, jaki on wspanialomyslny! Najpierw ratuje mi zycie, a potem uswiadamia, ze przez dwa tygodnie bede odcieta od swiata (a takze i mojego bloga, a wiec i was). Malo tego, uwaza to i moja reakcje za calkiem zabawna. Haha! Sluchajcie, ja sie smieje teraz (troche dramatycznie ale smieje), ale nie mam pojecia jak to bedzie wygladac. Nie wyobrazam sobie dwoch tygodni bez internetu, bez pisania notatek. Zupelnie! Jakas nadzieja jest w fakcie, ze sa tam gdzies jakies kafejki. Oddalone o miliardy kilometrow ale sa. Dodatkowo.. zawsze sie mozna pousmiechac i poprosic kogos o pozyczenie laptopa.. Hm.. moze jednak nie wyglada to tak zle? Haha. Dobra, nie oszukujmy sie, wyglada to beznadziejnie. Ale obiecuje, ze nie zostawie bloga na dwa tygodnie. Za nic w swiecie! I mam nadzieje, ze i wy mnie nie opuscicie na zawsze, nawet jesli pojawi sie jakas przerwa w pisaniu.

Jutro idziemy z Paulina poimprezowac na cala noc, mozliwe, ze w towarzystwie innych au pair i tutejszych mlodych ludzi. Szczegolow jednak jeszcze nie znam. Plan jednak jest taki, aby troche odpoczac po dosc trudnym tygodniu i pobawic sie jeszcze przed moim wyjazdem, co tez na pewno zrobimy. Nim jednak zawitam na goracej plazy, na ktora niezbyt z reszta chetnie jade, dam wam znac co wiecej wiem na temat internetu i pisania postow, oraz zdam relacje z imprezy. :)

Tymczasem uciekam, bo juz padam na twarz i inne czesci ciala, a jutro trzeba jakos wstac i zajac czyms moje host dzieciaczki. Wielkie buziaki z (jeszcze) Madrytu! I do zobaczenia jutro! :))

PS: Post byl wrzucony juz w nocy, ale zainstnialy jakies problemy i wrzucam go dopiero teraz, drugi raz, juz ostatecznie. Buziaki! :)

6 komentarzy:

  1. PS 2: Drugi raz przepraszam kazetke (i jak sie okazalo inne osoby :p),ze zapomnialam o zdjeciach butow. Oraz prosze o wybaczcie, za to, ze usunely sie komentarze pod tym postem, nie mam mozliwosci przywrocenia ich. ;( Ale nowe juz sie nie usuna, na sto procent. Besos!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj kochana, ja poczekam, spokojnie :* :) I na pewno Cię nie opuścimy na zawsze, nawet jeśli pojawi się przerwa w pisaniu :P Będziemy cierpliwie czekać :)
    2 tygodnie bez internetu to rzeczywiście nie fajna sprawa :/ Możesz skrobać bloga na kartkach :P hehe Ja też wyjeżdżam w przyszłym tygodniu, prawie na tydzień, więc też muszę się jakoś obejść bez internetu :( w sierpniu będę ponownie odcięta od wirtualnego świata, bo jak co roku wybieram się na pielgrzymkę, więc 10 dni out. Ciężko będzie, ale damy radę, nie jesteś sama :)

    No to rzeczywiście pogoda daje Ci się we znaki :/ Uważaj na siebie, niedługo pewnie będzie lepiej :)

    Twoja podopieczna rzeczywiście słodka :)

    Też miałam podobną przygodę z tym powrotem :P Tylko ja wracałam z Warszawy do domu (ok 35km) autobusem ze szkoły. Była zima, mróz, a ja się dosyć lekko ubrałam. I jak tak wsiadłam do ciepłego autobusu, mimo walki usnęłam ( 7 min przed moim przystankiem) i pojechałam jakieś 15 km dalej :/ Tam się okazało, że następny autobus za 45 min, wszystko było pozamykane, bo to już późny wieczór, więc nawet nie miałam gdzie przeczekać :/ Więc zrobiłam podobnie jak Ty i zadzwoniłam do Taty :) Przyjechał, ale dopiero po 20 minutach. A jeszcze jak przechodziłam przez ulicę, to mało mnie nie rozjechał jakiś samochód. Wchodziłam już na chodnik, a jakiś palant zamiast ulicą, przejechał po chodniku, tuż przed moimi stopami - od razu mi się gorąco zrobiło :P
    Najważniejsze, ze wszystko się dobrze skończyło, i u mnie i u Ciebie :)
    Ja już więcej w autobusie nie usnęłam, a Ty będziesz pamiętać rozkład :P hehe
    Trzymaj się tam w słonecznej Espanii :* :)

    OdpowiedzUsuń
  3. no tak, czemu nie dziwi mnie Twoja przygoda z autobusem... :P
    A zdjęcie autorstwa Patrycji jest wręcz powalające! Patrząc z artystycznego punktu widzenia i nie tylko;)
    Tak więc udanych wakacji no i czekam na więcej zapierających dech w piersiach hiszpańskich widoków!:)
    Kaja

    OdpowiedzUsuń
  4. szczęściara, że Twoi kości pozwalają Ci na takie nocne wycieczki itd.. masz siłę wstać rano do dzieciaków?

    Marta faktycznie ładna, ale od razu widać, że hiszpanka, albo chociaż z tamtych rejonów :)

    A co do braku interetu - da się żyć, naprawdę :P możesz ze sobą zabrać komuter i szukać na szczęśliwca sieci czyjejś niezabezpieczonej bezprzewodowej, a jak jej nie znajdziesz to pisać notki w wordzie i sukcesywnie po kolei je dodawać jak będziesz miała internet :)

    miłych wycieczek :)

    OdpowiedzUsuń
  5. jak mozesz nie cieszyc sie na dwa tygodnie nad morzem?!?!? och juz Ci zazdroszcze!

    OdpowiedzUsuń