niedziela, 17 kwietnia 2011

70 days! Our little meeting ;)


Zaczynając od odpowiedzi na komentarz Ros: przekażę, przekażę! Jak tylko zdobędę jakieś tajniki wykonywania takich cudów to na pewno podzielę się nimi i na blogu (w możliwym stopniu) i przekażę Ci je osobiście. ;D O to już się nie martw! :)

Wpadłyśmy wczoraj z Gruu na pomysł, żeby zamiast się uczyć, albo obijać (i tak nie robiąc nic konstruktywnego) samotnie w domu, spotkać się i porobić coś kreatywnego razem, co w naszym wypadku okazało się (przeciwnie do imprezy w zeszłym tygodniu :) spędzeniem wieczoru na: jedzeniu (podstawa wszystkiego!), graniu w Scrabble, a później w równie umysłową grę - Tabu , śmianiu oraz słuchaniu dziwnej muzyki, która skłaniała nas do równie dziwnych refleksji. Oczywiście wszystko jak zawsze odbyło się na poziomie naszej ulubionej podłogi. :) A o to zdjęcia zrobione przez Gruszkę, z naszego "małego meetingu":

Pyszna sałatka przytaszczona przez Gruu.

Moje babeczki, które oczywiście wyglądem na chwilę obecną umywają się do dzieł  Sofii, haha. Ale smaczne były i tak!

I Scrabble! :)
Szaleństwo, prawda? Hahaha.
A jeśli chodzi o moje operskie sprawy...dni uciekają, a im bliżej wyjazdu, tym bardziej zaczynam się stresować. Z jednej strony bardzo się cieszę i już nie mogę tu wysiedzieć, a z drugiej zaś napawa mnie to wszystko trochę lękiem i podekscytowaniem zarazem, co podobno nie jest dziwną rzeczą, bo lęk przed nieznanym zawsze budził w ludziach podobne emocje). Ostatecznie jednak bardzo doceniam, że udało mi się tak prędko znaleźć rodzinkę i mieć już te całe poszukiwania z głowy. Te wszystkie problemy ze znalezieniem hostów na wakacje, o jakich słyszę od całej masy innych au pair to jakaś totalna masakra! Dziewczyny pomimo doświadczenia i znajomości języków nie potrafią znaleźć sobie rodzinki. Czyżby wielkie bezrobocie dotknęło także summer au pair? Kiedy czytam o tym wszystkim tym bardziej doceniam swoją pozycję i sama sobie chwilami zazdroszczę. Haha. A więc.. tylko się cieszyć! :P

Rozmawiałam ostatnio z Oscarem o tym, że muszę nadrobić słownictwo związane z żywieniem (mam przygotowaną caaałą długą listę słówek, za które po mału się zabieram :) na co on odpowiedział, że sam jest beznadziejny w nazwach jedzenia. A wiadomo, że jadają tam trochę inne rzeczy niż u nas, ja natomiast coby czasem wiedzieć co mi do jedzenia podają, zaproponowałam, aby i on jak znajdzie wolną chwilę poduczył się trochę. Na co odpowiedział, że spróbuje, a jak mu nie wyjdzie, to najwyżej będę jadała poza domem. Haha. I dodał, że zawsze możemy korzystać ze słowników w dwóch krokach: z polskiego na angielski i z angielskiego na hiszpański. Tak się wymigał! Haha. Co za bezproblemowy człowiek :) Wygląda na to, że chwilami będzie w domu przezabawnie. xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz