wtorek, 28 czerwca 2011

Welcome to Vllafranca del Castillo!

Oooooh, wiecie co? Pierwsza rzecza jaka przychodzi mi do glowy, na liscie rzeczy, ktore chce wam powiedziec, to to, ze strasznie mi sie serce kraje jak widze moje statystyki i jednoczesnie wiem, ze nie moge nic napisac. Powaznie! Dotychczas czasu bylo zupelnie brak, ale przypuszczam, ze juz teraz sie uspokoi. I strasznie sie ciesze, ze w koncu moge sie zebrac na silach i napisac wam to wszystko. Ah i apropo pisania, napisalam wczoraj mase tekstu, ale bylam tak zmeczona, ze nawet nie patrze na to, co tam jest, bo tez inne emocje mna kierowaly, itd i napisze teraz od nowa wszystko. :) (bardzo prosze o docenienie, bo uwierzcie, ze jestem juz padnieta o tej godzinie. Hiszpanskie dzieci i hiszpanskie slonce jest bardzo meczace, hahaha :p).

A wiec tak.. mimo iz wiem, ze dla niektorych jest to wazne, postanowilam na maksa skrocic informacje dotyczace moich pierwszych chwil tutaj, bo jakbym miala wszystko szczegolowo opisywac od poczatku, zapewniam, ze nikt z was by nie dotrwal do konca, o ile mi by sie udalo. :P Wiec w jakims porzadku postaram sie wam przedstawic wszystko co sie dzialo u mnie, od kiedy wyruszylam z lotniska w Katowicach. :)

Lot: Jak wiecie, byl to moj pierwszy lot samolotem w zyciu. I moze dla niektorych jest to zuplenie obojetna sprawa, dla mnie to bylo bardzo emocjonujace doswiadczenie, pelne w chyba kazde mozliwe emocje. Lek, strach, przerazenie, ulga, radosc, spokoj, zniecierpliwienie, niepokoj, stres, zachwyt, itd, itd. Pierwsza czesc byla duzo gorsza, ale z druga sobie calkiem niezle poradzilam. Jakos na lotnisku w Madrycie czulam sie duzo lepiej i duzo pewniej niz na lotnisku w Polsce, a wiec ogolnie lot - moje pierwsze wyzwanie, udalo mi sie przezyc, a wiec wielki plus dla calej mej wyprawy. Haha.

Pierwsze spotkanie z rodzinka: Kiedy tylko obebralam bagaz, pod bramka czekal na mnie Oscar, ktory nim ja go ujrzalam, pomachal mi reka, wykrzyknal "Ana!" i usmiechnal sie swoim powalajacym (przynajmniej mnie, haha) usmiechem. Zaprowadzil mnie do samochodu, gdzie czekala Sofia z dziecmi, a dokladniej z Jaime i ze spiaca Marta. Podroz do domu odbyla sie bez jakis szalenstw, nie bylo zle. Niby cos gadalismy, ale nie za wiele i jakos wcale mi to nie przeszkadzalo. ;)

Pierwsze spotkanie z Villafranca: W koncu dojechalismy do bramy wjazdowej Villafanca del Castillo. Zaraz po niej, ukazal sie mym oczom calkiem przyjemny zielony skwar, taki parczek, a chwile potem wielka brama, otwierajaca sie przed naszym, rowniez wielkim siedmioosobowym samochodem. Dom okazal sie jeszcze wiekszy i bardziej komfortowy niz myslalam. Uwierzcie, jest tu wszystko. Dom ma wielki podswietlany basen, plac zabaw dla dzieci, oszkolny taras, drugi taras, zadaszony, chyba z 5 lazienek (czterech jestem pewna), itd, itd. Jest superzajebisty.

Moj pokoj: Niestety was zanudze, bo nadal beda same superlatywy. Moj pokoj jest przerobiony z dzieciecego playroomu, wiec jedna moja sciana to jest taka tablica do pisania kreda, a druga to polki z ksiazkami i grami,plus pod nimi moje meble.Wszystkie meble sa w bieli. I w sumie balam sie, ze skoro dziecicy pokoj przerobiony bedzie na moj, to okaze sie jakis niezbyt, ale jest super. Mam lozko podstawione pod okno, na przeciwko niego wielki telewizor plazmowy, az nawet za wielki. W pokoju jest, wlasciwie stale wlaczona klimatyzacja, mam takie ladne cos (kiedys wrzuce zdjecia bo zrobie specjalnego posta na temat pokoju), co oddziela mi pokoj, robiac garderobe. I z pokoju mam wejscie do swojej lazienki, ktora jest sliczna, z lustrem na cala sciane prawie. I z prysznicem, takim.. z szklanej scianki. Poza tym, mam tam chyba wszystkie mozliwe kosmetyki, nadajace sie do lazienki. Jest slicznie i wygodnie. ;) Poza tym, ze jest to nadal najczesciej uczeszczane miejsce przez dzieci, haha. Ze wzgledu na moja osobe i gry na scianie.

Pierwszy dzien: O matko ma! Czy ja jestem tu juz trzeci dzien?! Na to wyglada. Poniedzialek jest, prawda? A wiec moj pierwszy dzien.. kiedy przyjechalismy, zjedlismy cos - ja bardzo niewiele, wiecie, byle z kuchni uciec, haha, a pozniej bawilam sie z dzieciami w rozne rzeczy. Marta ciagle do mnie przylatywala pochwalic sie kolejna rzecza, zabawka, pudelkiem z zabawkami, koralikami i innymi rzeczami. Ciagle patrzyla co robie, jak robie, itd. To bylo nawet mile. :) Dostali prezenty, nie bylo szalenstwa, ale podobaly sie. Zwlaszcza banki mydlane, o ktore do dzisiaj byly wojny i placze Jaime, ktorych mialam zdecydowanie dosyc. Co lepsze, baniek wzielam ze soba 3 pary i juz wszystkie sie rozeszly, razem z jedna para baniek Marty. Z tego ze dwie wyladowaly w basenie, bo Jaime przypadkiem wylal. Ale pierwszy dzien byl w miare ok, acz bylam strasznie zmeczona. Wieczorem, jak juz wiecie, dostalam propozycje, aby pojsc sobie poplywac przed snem, ale w sumie mocno sie krepowalam, wiec odwleklam ten fakt o godzine i poszlam poplywac w oswietlonym basenie o samej polnocy. Bylo przeeeeeprzyjemnie. :) O czym z reszta udalo mi sie napisac.:)

Dzien drugi: Niedziela. Troche czasu zajelo mi zdecydowanie sie, aby wyjsc z pokoju, do kuchni - na sniadanie. W koncu, jak juz wyszlam, to ostatecznie bardzo rzadko udalo mi sie znalezc gdziekolwiek samej.W sumie, juz teraz nie bardzo pamietam szczegolow, to wszystko mi sie troche rozmywa. Ale z faktow wazniejszych: wczoraj odbyl sie lunch, taki rodzinny meeting, na ktorym byli rodzice moich hostow, oraz siostra Sofii z mezem. Nie wiem, czy byl jakis konkretny cel, czy tak o se, czy chcieli mnie po prostu poogladac, ale nie bylo nawet tragedii. Na stole wyladowal wielki talerz krewetek, acz na szczescie nikt mnie nie zmuszal do jedzenia ich (kiedys pewnie sprobuje, ale nie jestem na to gotowa jeszcze teraz, nie wczoraj :P), ale ja dostalam zrobiony przez mame Sofii makaron z sosem bolognese, ale jakis zupelnie inny niz u nas, calkiem smaczny. A pozniej jedlismy tradycyjna hiszpanska paelle z krewetkami. Mi sie dostala porcja bez, jak poprosilam. Mam takie szczescie, ze Sofia sama nie jada owocow morza zbytnio, wiec nie mam z tym problemu. Zanim powiem co bylo calkiem wieczorem, dodam, ze przez caly praktycznie dzien i tak spedzalam czas z Marta, bo bawilysmy sie w cos, ogladalysmy, plywalysmy w basenie, itd. Wieczorem, ku mojej radosci, Oscar zabral mnie do Madrytu, i nie tylko, bo do okolicznych miasteczek rowniez. Pokazal wszystkie przystanki, miejsca, co gdzie i jak, nawet przeszedl sie ze mna na metro, bo tam, w Moncloa, przystanki autobusowe sa underground, co uwazam za swietny pomysl i jesli chodzi o praktycznosc i estetyke. :) Pospacerowalismy (w celu zapoznawczym okolicy w Madrycie), pojezdzilismy jeszcze troche samochodem i wrocilismy bardzo pozno do domu. Pozniej zjedlismy kolacje w trojke, z Sofia, smiejac sie z naszych jezykow i ogolnie bardzo milo sobie rozmawiajac. :) Poszlam spac jakos po 2.

Dzisiaj! Czy tam juz wczoraj, tj. 3 dzien: Jak pisalam poprzedniego posta z przeprosinami,myslalam chyba, ze pozabijam dzieci i rzuce sie do basenu poraz ostatni. Haha. Tak mialam dosyc! Bardzo sie do tego przyczynil fakt, ze nie za dlugo spalam, a Jaime przez caly dzien jeczal o wszystko, plakal, wsciekal sie, wyklocal itd. Normalnie mozna wyjsc z siebie. Duzo oczywiscie mi daje fakt, ze jest w domu stale Lidia, ktora co prawda nie mowi po angielsku, ale umiemy sie jakos porozumiec na migi, haha. Wiec czasem ona zajmowala sie Jaime i sprzataniem, ofc. Ja tylko dziecmi. Jak wstalam, spotkalam sie jeszcze z Oscarem w kuchni, co mnie zdziwilo, bo slyszalam jego motor, jak ruszal kilka minut wczesniej. Okazalo sie, ze byl tylko w sklepie. Niebawem Oscar zniknal do pracy, a ja zajelam sie dziecmi, robiac z nimi doslownie wszystko. Po poltore godziny juz nie moglam, myslalam, ze zwariuje. Poszlysmy do basenu i tam zrobilo sie od razu lepiej. Wyglupialysmy sie, robilysmy w tym basenie wszystko co sie tylko dalo, majac do dyspozycji mase zabawek i akcesorii do plywania. Jaime oczywiscie dalej marudzil i zazdroscil wszystkiego co zlapalysmy do reki. Ale dalo sie przezyc. Z tym przezyc, nie chodzi o to,ze ja nie lubie dzieci. Ja kocham dzieci, ale dzisiaj nie moglam ich zniesc, bylam rozdrazniona, zmeczona po niedzieli, niespaniu, a one stale krzyczaly, itd. Z Marta wybawilysmy sie we wszystko co mozliwe, bedac za jednego dnia dwa razy w basenie, na dosc dlugo. Zdarzylysmy rowniez pomalowac sie jej zestawem ksiezniczkowych cieni do powiek i ust, kiedys wrzuce jej zdjecie, haha. Wygladala strasznie! Pospiewalysmy tez piosenki po angielsku i wreszcie, nie powiem, ucieszylam sie, jak o 19 uslyszalam motor Oscara, ktory na skype napisal mi, ze jak chce to mozemy dzis pojechac na zakupy razem. Chcialam wyjsc z domu i tak, ale nie daleko, aby nie na za dlugo, a okazja wydala sie idealna. Ostatecznie, powiem wam, ze jestem bardzo szczesliwa. Zmeczona ale szczesliwa. :)

Zakupy w Majadahonda: Na zakupy pojechalismy do Majadahonda, gdzie kupili mi karte do tego biletu miesiecznego i karte do telefonu (juz z naladowanymi 20 euro). Zakupy do domu zrobilismy w ich Carrefourze, ktory jest zuuuuupelnie inny niz nasz. Nic nie ma z nim wspolnego. Wszystko jest inne. Inaczej juz chyba tego nie wyraze. Oczywiscie mialam brac co chce, ale wzielam swoje ulubione platki, zelki (ktorych Oscar ostatecznie wzial mi wiecej niz chcialam), jakies serki i lemoniade. Reszte maja w lodowce, lub sami wzieli, a i przesadzac nie wypada. Do domu wrocilismy wczesniej niz wczoraj, wiec pomyslalam, ze pojde spac tez wczesniej, ale jak widziecie po godzinie pisania posta, nic z tego .Postanowilam, ze go naskrobie, a Ci, ktorym rzeczywiscie zalezy, przeczytaja te moje dlugie wypociny.

Niespodzianka: Mila niespodzianka dla mnie okazalo sie kilka faktow,min to, ze ustalilismy mniej wiecej godziny mojej pracy i juz jestem spokojna, ze wiem na czym stoje i nikt mnie nie zostawi z dziecmi do konca swiata i dluzej, hahaha. Jak juz wspomnialam - dostalam karte do telefonu, naladowana 20 euro, dorobili tez dla mnie osoba pare kluczy do domu! Dostalam je jak przyjechalismy z zakupow. Poza tym, Oscar wyrazil swoje ogolnie bardzo pozytywne nastawienie do sprawy mojego pobytu u nich. Rzeczywiscie nawet mnie lubia i ja ich bardzo. I wiecie coo? Dostalam juz dzisiaj 70 euro. Za ten tydzien. W sumie wiecej niz bylo planowane, ale to dlatego, abym miala na autobus, bo moj bilet jest wazny od piatku. I kuuurcze, troche mi glupio! Ale jednoczesnie milo mi z ta mysla, zwlaszcza dotyczaca kluczy. :) Poza tym, hosci bardzo pomagaja mi we wszystkim, dostalam superwydrukowane rozklady jazdy autobusow, popodpisywany komentarzami przez Oscara. Kurde, jest super!

Co jutro? Pewnie to samo co dzisiaj, ale tylko do godziny 18! Hahaha, bowiem postanowilam, ze jutro pojade sobie gdzies, i ostatecznie przystalo na Madrycie, gdzie przypuszczalnie spotkam sie z Paulina, w Moncloa. Juz z jutra bedzie sensowniejsza relacja, mam nadzieje, poparta zdjeciami. :) 

Gratuluje wszystkim (ciekawe ile was jest?), ktorzy dotarli do tego miejsca. Juz sama sie obawialam, ze ja nie dotre. Uwierzcie, nielatwe jest streszczenie tego wszystkiego, nagle po 3 dniach, a i tak staralam sie skrocic na maksa swoja wypowiedz, abyscie jakos to przezyli, i dlatego podzielilam to wszystko tematycznie.:)

Z takich ciekawostek jeszcze powiem, ze moja rozmowa z Marta do dzisiaj opierala sie na jej odpowiadaniu slowami YES lub NO, bez wzgledu na to, czy rozumiala co do niej mowilam czy nie, bo glownie nie miala zielonego pojecia. Wiec nasza komunikacja nadal wyglada w ten sposob (acz juz mniej), ze ja mowie do niej po angielsku - ona nie rozumie. Ona mowi do mnie po hiszpansku - ja nie rozumiem. Hahaha. Ale zaczynamy sie rozumiec insynktownie. I ona lapie angielski, a ja juz po jednym intensywnym dniu, troche lapie hiszpanski. Tzn.na czuja i skojarzenia wiem czasami o czym mniej wiecej mowia. Haha. :) Tak, ze przypadkiem wygralam, tlumaczona po hiszpansku przez Marte, gre w jakas ksiezniczkowa planszowke. Hahaha. :D

No dobrze, koncze. O kurde, ile tego wyszlo. Nie mam pojecia czy ktos kiedykolwiek to przeczyta. Wybaczcie, jesli usmiercilam was przed komputerem. Mam nadzieje, ze kolejne posty beda normalniejsze, takie jak wczesniej. :) 
Gorace buziaki z gooooracego Madrytuu!

17 komentarzy:

  1. bardzo się cieszę, że jest Ci tam dobrze i Ci się podoba:) Nie przejmuj się dzieciakami, czasem są marudzące, ale jestem pewna, że spędzisz z nimi wspaniałe lato! W tamtym roku miałam podobnie jak Ty (Mauro- starszy chłopiec, którym się opiekowałam) za każdym razem odpowiadał na moje pytania yes, raz nawet trochę gafę popełniłam przez to i się na mnie obraził:PP

    OdpowiedzUsuń
  2. nie bój się. ja przeczytałam i uwielbiam takie długie wpisy!! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajosko! Oby moi hosci tez tacy byli!:)

    Dotrwalam do końca. Mało tego- podobało mi sie:P

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyta się szybko i lekko. Dotrwałam :D

    OdpowiedzUsuń
  5. AAA bardzo się cieszę, że Ty się cieszysz:) Mówiłam że Twoi hości są niesamowici! Przeczytałam posta od początku do końca i jestem niezmiernie uradowana, że dotarłaś tam cała i zdrowa. teraz tylko będę czekała na jakieś urocze zdjęcia:)
    muxos besos y abrazos;*
    Kaja

    OdpowiedzUsuń
  6. jak to czytałam to miałam uśmiech na ustach :D ale się cieszę, że masz tak super! no i nadal zazdroszczę najbardziej basenu :D i host rodzinka wydaje się byc super. tak samo jak ich dom hah :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja też przeczytałam tego posta z wielką przyjemnością! :D Bardzo się cieszę, że jest wszystko ok, że rodzinka fajna i że się podoba! :) A ich dom... z tego co opisujesz wydaje się nie z tej ziemi hihi :D Twoi hości chyba leżą na forsie :D

    Miłego pobytu i porozumiewania się z Martą :D

    Sandra

    OdpowiedzUsuń
  8. Dłuuugo się czytało, ale przyjemnie ;* Do zobaczenia!

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie żartuj! ja czekałam na tego posta cały czas...teraz to go moge nawet 3 razy przeczytać :) z wielką mega ogromną przyjemnością - dziękuję za relację, bo rozumiem, że wiele Cię kosztowała ^^
    Oprócz tego że zazdroszczę Ci ( w pozytywnym znaczeniu oczywiście :) to bardzo się cieszę, że tak trafiłaś - widocznie było Ci to dane :P
    Powodzenia życzę, trzymaj się i bądź z nami :)

    OdpowiedzUsuń
  10. niezrozumiała28 czerwca 2011 13:28

    Wymarzona przygoda, jak z bajki. (: Bardzo zazdroszczę i jednocześnie cieszę się, że Ci się coś takiego udało. (; Jak wrócisz, to pewnie będziesz 'hablać' po hiszpańsku i jeszcze dodatkowo płynnie po angielsku. ;d

    OdpowiedzUsuń
  11. Chyba lepiej trafić nie mogłaś :)
    Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do końca :P
    Ja też uwielbiam długie posty ( a jeszcze bardziej ich treść:P) więc gdyby był 2 razy dłuższy też bym przeczytała :P jak pewnie wszystkie z nas, które śledzą Twojego bloga i są ciekawe co tam u Ciebie się dzieje :)

    OdpowiedzUsuń
  12. oh ah oh ale się rozpisałaś ! :D ja tak jak mówiłam wczoraj przez telefon ,że nie za bardzo się mogę dzisiaj spotkać. Ej daj mi Twój numer domowy jeżeli Twoi hości Ci pozwolą to będę do Ciebie dzwonić na domowy bo mam darmowe na stacjonarne i mam telefon w pokoju takżę mogę sobie plotkować ile chcę. Buziole i czekam na zdjęcia z Madrytu. A jeżeli chodzi o Moncloa. To głowna ulica tam nazywa się calle Princesa i są tam fajne sklepy. Polecam sklep Blanco :) zakochasz się :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Przeczytałam do końca;) Fajnie czytać coś, po czym widać, że emanuje pozytywna energia! Bardzo się cieszę, że Twój pobyt w Hiszpanii tak dobrze się zapowiada :)

    OdpowiedzUsuń
  14. No widzisz, wszystko super! :)

    Co do telefonu, ja też chce! Bo host ciągle pyta o koleżanki z Madrytu, bo mamy darmowe minuty czy tam bezpłatne w całej Hiszpanii i mam dzwonić do cb kiedy chcę ;p
    haha ;)

    A co do BLANCO, kurcze Asia! ;) Ja dzisiaj byłam i po prostu się rozpłynęłam ;D zwłaszcza jak zobaczyłam -50%
    Mój ulubiony sklep teraz :) Muszę się wybrać na zakupy, gdy odbiorę pierwszą wypłatę ;D haha :)

    OdpowiedzUsuń
  15. dotrwałam !:D dobrze masz, basen w chacie mmmm ... :D pozazdrościć

    OdpowiedzUsuń
  16. super, że jesteś szczęśliwa i wszystko dobrze się układa! i chooolernie zazdroszczę, Hiszpania jest piękna...

    OdpowiedzUsuń
  17. Napisz posta o pierwszej wyprawie do Madrytu :) Szkoda, że tak krótko się widziałyśmy, ale i tak było super!

    Paulina

    OdpowiedzUsuń